Protest przed fabryką Jeremias w Gnieźnie
„Zarząd do roboty za trzy tysiące złotych!”
„Zarząd do roboty za trzy tysiące złotych!” – skandowali zebrani przed zakładem Jeremias. W sobotę, 26 października blisko 250 osób wzięło udział w demonstracji, której głównym celem – jak wielokrotnie podkreślano – jest walka o godność pracownika w każdym zakładzie pracy. Nie tylko w Gnieźnie. Ale to właśnie sytuacja w zakładzie pracy przy ul. Kokoszki w Gnieźnie stała się głównym zapalnikiem protestu. W tym przypadku zarzuty wobec pracodawcy są bardzo poważne. To nie tylko nie spełnienie żądań, o które pracownicy walczą już od dłuższego czasu, ale też brak merytorycznych negocjacji, prowadzenie strategii „uciszania”, a nawet „zastraszania” pracowników.
Od petycji do sporu zbiorowego
Podniesienie pensji o 800 zł, wydłużenie przerwy z 15 do 30 minut, przywrócenie sprawiedliwych zasad premiowania i skrócenie okresu rozliczania nadgodzin do miesiąca – to główne postulaty, o które walczą pracownicy zakładu Jeremias w Gnieźnie. Sytuacja stała się na tyle napięta, że na początku października działający przy Jeremiasie zawiązek zawodowy „Inicjatywa Pracownicza” ogłosił, iż wstępuje na drogę sporu zbiorowego z pracodawcą. – Chcemy 800 zł podwyżki i jednomiesięczny okres rozliczeniowy, ponieważ firma nie wypłaca nam nadgodzin, bo robią nam tzw. sezony półroczne. Ponadto pojawiła się informacja, że nadgodziny nie będą wypłacane, tylko będziemy otrzymywać wolne, czyli każda sobota, w którą przychodzimy do pracy, będzie za dzień wolny, a my chcemy żeby pracodawca nam wypłacał za te nadgodziny. Do tego dochodzi premia wydajnościowa, która została podniesiona tak mocno, że w zeszłym roku zarabialiśmy w szczytach 600 zł, jak dobrze się sprężyliśmy, a teraz niestety wyrabiamy 150 zł. W sumie podwyżki wyszło nic, ponieważ firma dała nam 300 zł w styczniu, obiecała że da w marcu następne 300 zł, nie dotrzymała słowa i dopiero dała nam te podwyżki w sierpniu, pewnie żeby zamknąć nam buzie, bo zaczęli znowu wprowadzać sezon, kiedy w sobotę wchodzimy za „Bóg zapłać”, czyli za dzień wolny – tłumaczy Mariusz Piotrowski, przewodniczący zakładowych związków zawodowych przy Jeremiasie. – Na początku roku daliśmy pracodawcy petycję od pracowników, którą podpisali praktycznie wszyscy pracownicy produkcji, żeby wypłacono zaległe podwyżki. W sierpniu daliśmy kolejną petycję odnośnie wydłużonego czasu pracy, żeby go nie wprowadzali, żeby dali nam zarobić w te soboty. Nie zgodzili się. A teraz są wielce zdziwieni, dlaczego taki hałas – dodaje.
Związkowcy: „Domagamy się realnego dialogu!”
Jednak brak oczekiwanej reakcji, czyli brak przychylności wobec postulatów pracowników, nie był jedynym powodem organizacji protestu. Jak tłumaczą związkowcy, punktem zapalnym, który przelał czarę goryczy, stał się sposób, w jaki dyrekcja zakładu prowadziła rozmowy – przy wsparciu kancelarii prawnej Littler. – Dyrekcja wynajęła „koncern prawny Littler, aby sparaliżować szanse na porozumienie i realną poprawę warunków. Z pomocą Littlera szefostwo żąda, by związek podpisał drakońskie umowy o zachowaniu poufności, zawierające skandaliczne warunki. Próbuje nałożyć karę w wysokości 25 tys. zł „za każdy przypadek naruszenia lub nienależytego wykonania zobowiązania”, polegającego na absolutnym zakazie przekazywania jakichkolwiek informacji, w tym regulaminów pracy, wynagradzania itp., w ramach codziennej działalności związkowej na okres 4 lat. Liderzy związkowi w Jeremias zostali też zarzuceni pismami – straszakami, w których zarzuca się nam m.in. „bezpodstawny spór zbiorowy”, „nielegalną agitację” – rozdawanie ulotek, czy „siłowe rozwiązania” – podanie daty strajku w razie niespełnienia żądań – informują związkowcy. To właśnie ten ruch ze strony pracodawcy, który działał w porozumieniu z Littlerem, spowodował, że w sobotę, 26 października przed zakładem Jeremias pojawiło się około 250 osób, by zademonstrować swój sprzeciw wobec podejmowanym działaniom. – Ten protest jest niezbędny, żeby pokazać szefostwu, reprezentowanemu przez globalny koncern prawny Littler, że strategia zastraszania nie działa. Szefostwo zrobiło do tej pory wszystko, żeby ludzie się bali, żeby zakazać kontaktu związku zawodowego z załogą, żeby nam – związkowcom wcisnąć kary 25 tys. zł za komunikowanie się z załogą w chociażby podstawowych sprawach, tj. regulaminy wynagrodzeń, regulaminy pracy, żeby sparaliżować spór zbiorowy i poprawę warunków pracy, nie przyjmując naszych żądań. Zrobili wszystko, żeby nas zastraszyć. Efekt jest taki, że to będzie największe wystąpienie pracownicze w Gnieźnie od trzydziestu lat – mówił Bartosz Kurzyca, przedstawiciel Komisji Krajowej OZZ „Inicjatywa Pracownicza”, który jako delegat Komisji Krajowej do sporu zbiorowego uczestniczył we wcześniejszych negocjacjach między dyrekcją Jeremiasa a pracownikami. – Muszę przyznać, że byłem zdumiony i zniesmaczony reakcją, podejściem i metodami, które stosuje szefostwo Jeremiasa, a przede wszystkim tym, jak uległo ono tej kancelarii prawnej Littler, bo to było straszne. Nawet nie pozwolono nam w ogóle sprecyzować żądań, nie pozwolono nam uściślić tego, czego my naprawdę żądamy. Najpierw powiedzieli, że będą rozmawiać dopiero wtedy, gdy podpiszemy ugodę o zakazie jakiejkolwiek komunikacji z załogą, dotyczącej nawet regulaminów wynagradzania, regulaminów pracy. To jest nielegalne. To jest takie działanie, które podważa podstawę działalności związkowej. No i oczywiście w takich warunkach dialogi pięści z nosem nie da się rozmawiać. Kiedy nie zgodziliśmy się podpisać tych drakońskich klauzul o poufności pod karą 25 tys. zł, to Littler i szefostwo stwierdzili, że będą rozmawiać jeśli wyproszeni zostaną ludzie z Komisji Krajowej. Komisja Zakładowa oczywiście się na to nie zgodziła, dlatego że jesteśmy jednym, jednolitym związkiem zawodowym – podkreśla Bartosz Kurzyca. – Szuka się tutaj jakichś słabych ogniw, zastrasza, pojawiła się nawet rozpuszczona anonimowo informacja, że pracownicy nie zgadzają się ze związkiem zawodowym, co do postulatów i twierdzą, że podpisy pod materiałami w tej sprawie zostały anonimowo złożone przez samych pracowników; natomiast te podpisy zbierane były tylko w biurze i w administracji. Żeby zmniejszyć liczebność na proteście, wypuszczono pracowników z porannej zmiany o 11, zamiast o 14, licząc na to, że pracownicy nie mają swojej godności; chcieli kupić za te trzy godziny wolności spokój na cały rok, żeby tępy robol upił się piwem i nie przyszedł na protest, nie walczył o to, żeby miał wolność przez cały rok. (…) To, co robi szefostwo z pomocą Littlera, to jest dialog pięści z nosem, pozorowany dialog, tzn. zakazy i zastraszanie. My się na to nie godzimy i dlatego jest ten protest. Po pierwsze, domagamy się przyjęcia naszych żądań, ale dzisiaj domagamy się również realnego dialogu, nawet kosztem rezygnacji z usług koncernu prawnego Littler – dodaje oburzony.
Walka o godność pracownika
Ale – jak wielokrotnie podkreślano podczas protestu – zorganizowana w Gnieźnie manifestacja nie dotyczyła tylko sporu zbiorowego w Jeremiasie, miała być demonstracją w obronie walki o godność pracownika, w ogóle. Dowodem na to jest chociażby udział pracowników innych zakładów pracy, nie tylko z Gniezna, ale z całej Polski. W pikiecie ramię w ramię z pracownikami Jeremiasa stanęli m.in. pracownicy Amazona, Veluxu, czy Volkswagena. – Problemy warunków pracy, problemy braku godności w zakładach pracy to jest typowy model zarządzania w zakładach pracy w Polsce, i w Gnieźnie. Te międzynarodowe holdingi przyzwyczaiły się że my, tutaj w Polsce, jesteśmy tanią siłą roboczą, która pracuje za grosze i ma się cieszyć tylko z tego, że ma robotę. To nie jest walka tylko pracowników Jeremiasa, to jest walka o godność człowieka w pracy w każdym zakładzie, w Gnieźnie, i w całej Polsce – mówił delegat Komisji Krajowej OZZ „Inicjatywa Pracownicza”.
W zebranym przed zakładem Jeremias tłumie można było zauważyć także m.in. posła Tadeusza Tomaszewskiego, który przysłuchiwał się przemówieniom przedstawicieli związkowych, czy Piotra Ikonowicza, działacza politycznego i społecznego, na forum ogólnopolskim znanego z tego, iż niejednokrotnie występował w obronie osób pokrzywdzonych, m.in. eksmitowanych, ale też w obronie godności pracowników. – Problem polega na tym, że za mało zarabiamy i 46% pracujących Polaków cierpi niedostatek, czyli zarabia w przeliczeniu na członka rodziny mniej niż wynosi minimum socjalne. Mamy gigantyczne rozwarstwienie. A jedyny moment, w którym nasza praca jest doceniania, to strajk – mówił Piotr Ikonowicz. – Idea związków zawodowych jest oparta o dialog społeczny, a mamy firmy, które profesjonalnie zajmują się utrącaniem owego dialogu społecznego. Dlatego też trzeba wymyślić takie nowelizacje prawa, które tego typu praktyki ukrócą. Żeby był dialog, a nie po prostu walka na wyniszczenie – podkreślał.
Jeremias odpowiada: „jesteśmy gotowi do rozmów, chcemy rozmawiać”
Przedstawiciele zarządu firmy Jeremias opisywaną przez pracowników sytuację widzą nieco inaczej. Jak twierdzą, negocjacje w sprawie przedłożonych postulatów pozostają w toku. – Od dwóch lat jesteśmy w dialogu z organizacją związkową. Z tych czterech postulatów tylko jeden był podnoszony tutaj, tzn. wydłużony okres rozliczeniowy; pozostałe postulaty nie były do tej pory podnoszone. My jesteśmy gotowi do rozmów, chcemy rozmawiać. Natomiast musimy też wiedzieć w jakiej formule. Do tej pory spotykaliśmy się w takiej formule z naszymi pracownikami, którzy mieli też możliwość konsultacji z centralą związkową, Od dwóch lat udawało nam się znaleźć porozumienie. Nie wiem dlaczego teraz, nagle, tutaj taka sytuacja. Informowaliśmy organizację związkową o tym, że potrzebujemy czasu na przygotowanie budżetu. Od dwóch lat mniej więcej w takim trybie pracujemy. Ten budżet będzie gotowy na koniec listopada i co roku w okolicach połowy grudnia uwzględnialiśmy podwyżki. Na chwilę obecną trudno jest nam odnieść się do tych postulatów, nie mając przygotowanego budżetu – poinformował Marcin Mróz, dyrektor zarządzający i członek zarządu firmy Jeremias. Jak dodał, w chwili obecnej firma nie jest w stanie odnieść się do postulatu podwyżki, ponieważ cały czas prowadzona jest weryfikacja informacji „z rynku”. – Dopiero mając informacje z całej grupy, jak wyglądają plany sprzedażowe, będziemy mogli przygotować budżet i dopiero odnieść się do tego postulatu – mówi Marcin Mróz. Informuje też, że obecność firmy Littler w sporze zbiorowym pełni funkcję wyłącznie doradczą. – Informowaliśmy załogę i przedstawicieli związków zawodowych, że w sytuacji, w której zostaną ściągnięte do tych rozmów osoby z zewnątrz, to my również będziemy musieli się wspomagać takimi doradcami zewnętrznymi – tłumaczy dyrektor, a odnosząc się m.in. do przedkładanych pracownikom pism, dotyczących poufności stwierdza: – to jest normalna rzecz, takie umowy ja podpisuję praktycznie w każdym miesiącu. W sytuacji, w której są osoby z zewnątrz, a mamy rozmawiać o rzeczach wewnętrznych – o budżecie, o portfelu zamówień, poprosiliśmy o podpisanie takich umów. Powiedzieliśmy też organizacji związkowej, że nie ma problemu – nasi pracownicy mogą zostać podczas tych rozmów, ponieważ nas wiążą umowy, możemy te rozmowy prowadzić tak jak do tej pory i jak się to udawało przez ostatnie dwa lata, a w razie potrzeby zawsze możemy przerwać te rozmowy, żeby umożliwić konsultacje – mówi Marcin Mróz. Jak informuje, wydłużony okres rozliczeniowy, na który również wskazują pracownicy, wynika z sytuacji na rynku i jest uzależniony od ilości zamówień; taki system firmie pozwala na pewną elastyczność w sytuacji spadek/wzrost zamówień, natomiast pracownikom – gwarancję stabilności pracy. Dyrektor zauważa też, że żadna z protestujących osób nie powiedziała, że np. w momencie gwałtownego wzrostu cen prądu pracownikom wypłacane były dodatki energetyczne w wysokości 400 zł.
Na chwilę obecną Jeremias w Gnieźnie zatrudnia około 400 osób, w tym 100 osób pracuje w administracji, pozostałą część załogi stanowią pracownicy produkcji. Ponadto firma posiada także swój oddział w Zakładzie Karnym w Gębarzewie, w którym pracuje 50 osób. Jak przekazał dyrektor Marcin Mróz, średnie wynagrodzenie w firmie to około 5,5 tys. zł brutto.