Z archiwum „Przemian”
Z lekarskiej wizyty tropem za gwarą gnieźnieńską
Materiał ukazał się w „Przemianach na Szlaku Piastowskim” w październiku 2018 roku.
„Każę sobie zmierzyć ciśnienie” – to zdanie klucz wypowiedziane kilkadziesiąt lat temu przez jedną z pacjentek prof. Włodzimierza Bulikowskiego okazało się zaczynem wieloletniej podróży znanego lekarza, wiedzionej ciekawością gwary i „gadki” gnieźnieńskiej. 17 października miała miejsce premiera książki „Bądźma ludźmi, szak!”, która uzupełnia, porządkuje i rozwija to, co do dziś wiemy o naszym lokalnym języku, jego pochodzeniu, zapożyczeniach i formach jego występowania w naszym regionie.
Wspomnienie: – A było to tak: Jako młody lekarz byłem z wizytą na ul. Dalkoskiej, róg Cierpięg. Sympatycznej starszej pacjentce mówię: „pani, trzeba brać środki na nadciśnienie i to nadciśnienie mierzyć”, a wtedy jeszcze nie było aparatów do mierzenia. Ona mnie odprowadziła i mówi: „panie doktorze, jutro będę w przychodni to każę sobie zmierzyć ciśnienie”. I tu się zaczął mój dramat intelektualny, bo jak to „każę sobie zmierzyć ciśnienie”?. Szedłem przez całe Cierpięgi i myślałem – gdyby powiedziała „dam sobie zmierzyć” lub „pozwolę sobie zmierzyć” to byłbym spokojny. Ale walczyłem z tym, jak to się mogło stać, że ta przesympatyczna osoba to powiedziała. Zastanawiałem się, jakie są powody, że to słowo zostało wypowiedziane i wpadłem na pomysł, że to może wpływ języka niemieckiego. Zacząłem słuchać, jak to ludzie tutaj mówią i w ten sposób zaczęło się moje zbieranie – mówił już na wstępie premiery książki profesor. Właśnie w tej wypowiedzi kryje się cała ciekawość człowieka, który po wieloletniej tułaczce po kraju w końcu znajduje swoje miejsce w Gnieźnie i wiedziony ciekawością tropi tę niepowtarzalną „gnieźnieńskość” zawartą w słownictwie. Przez blisko 60 lat Włodzimierz Bulikowski staje się ekspertem i świadkiem gwary gnieźnieńskiej, a pomaga mu w tym stanowisko lekarza zakładowego garbarni – choć nie tylko, bowiem przysłuchuje się rdzennym mieszkańcom tej ziemi w autobusach, w ogródkach działkowych i wszystko co zasłyszy spisuje. Na kanwie tych notatek pisze felietony w „Głosie Załogi” i po poznaniu aktora gnieźnieńskiego teatru Andrzeja Malickiego rodzi się w eterze legendarna postać Bolecha z Cierpięgów – fikcyjnej postaci literackiej o współpracę z którą upomniał się sam Stary Marych z Poznania, czyli w jego roli Marian Pogasz. Mieli się razem spotkać i pogadać w audycji radiowej. – Niestety, do tego pięknego, oczekiwanego spektaklu nie doszło – nie kryje żalu W. Bulikowski wspominając śmierć M. Pogasza.
Samo wydawnictwo jest pięknie wydane i okraszone sympatycznymi rysunkami gnieźnianina Przemysława Jarosza. Możemy w nim znaleźć felietony Bolecha z Cierpięgów podparte małymi słowniczkami pojęć, a istotną część książki zajmuje słownik gwary gnieźnieńskiej. Podczas premiery wydawnictwa po raz kolejny W. Bulikowski dał popis swoich talentów krasomówczych oraz głębokiego poczucia humoru i raz za razem porywał salę do śmiechu wzmaganego gorącymi oklaskami. Sala Miejskiego Ośrodka Kultury, która tego wieczoru była świadkiem tej premiery, nie mogła pomieścić wszystkich chętnych spotkania z prof. Bulikowskim. Spotkanie było także jedyną okazją otrzymania bezpłatnie egzemplarza książki, bowiem nie jest ona przeznaczona do sprzedaży i zasiliła gnieźnieńskie biblioteki, zatem tylko tam można spotkać się z gnieźnieńską gwarą w badaniu W. Bulikowskiego. – Włodzimierz Bulikowski to postać niezwykle istotna dla Gniezna – podkreśla Jarek Mixer Mikołajczyk, dziennikarz i regionalista, który jako Szczun z Kareji także w wyżej wymienionym wydawnictwie zaprezentował swoje felietony. – Myślę, że dziś trzeba myśleć o ujednolicaniu i nie oddzielać w gwarze Gniezna od Poznania ale z drugiej strony powiedzenie „gwara wielkopolska” byłoby nieprawdą. Nie ma czegoś takiego, dlatego że za Strzałkowem geograficznie jest Wielkopolska, za Borzykowem również, ale nie jest to ta sama Wielkopolska i nie mówi tym samym językiem i gwarą – zauważa i dodaje. – Profesor zachował coś niezwykle istotnego dla Gniezna czyli naszą gadkę i mowę.
Praca W. Bulikowskiego nie ograniczała się tylko do spisywania wyrazów, słów, znaczeń zasłyszanych wśród gnieźnian, ale zaglądała dalej, z czysto naukowym pazurem badał on wpływy innych języków na gwarę gnieźnieńską, która pełna jest zapożyczeń z języków ludzi, którzy tu mieszkali. Gniezno uważane jest za miasto trzech kultur (polskiej, niemieckiej i żydowskiej) ale jak udowadnia autor książki, mamy tu sporo zapożyczeń z łaciny oraz wyrazy romskie, francuskie, angielskie, skandynawskie czy węgierskie. Praktycznie każdy człowiek z danej grupy językowej, który przez jakiś okres czasu przebywał na ziemi gnieźnieńskiej, pozostawił tu ślad w lokalnej gwarze. Rdzenni mieszkańcy przysłuchiwali się im i co ciekawsze słówka przemycali do swojego języka jako odmienną ciekawostkę, a te po dłuższym czasie rozprzestrzeniały się dalej i weszły do języka potocznego. – Jest w tej gwarze dużo słów języka jidysz, ale z rdzenia semickiego. Większość języka żydowskiego pochodzi z rdzenia niemieckiego, ale tutaj jest sporo semickich, np. „jezdym bejt” czyli „jestem wyczerpany” – daje przykład W. Bulikowski. Dalej wymienia także „tojtnuńć” – „umrzeć” czy „kosiorować giry” – myć nogi, co wywodzi się od hebrajskiego „kosher”. Pracownicy bretońscy pracujący przy przebudowie pałacu w Zakrzewie pozostawili nam słowo „hvin” – „wicher”. Takie i wiele innych ciekawostek można znaleźć w ww. publikacji, której premiera okazała się wielkim wydarzeniem i jeszcze raz potwierdziła, że gwara ciągle budzi zainteresowanie, może warto zatem wzorem Poznania tej gwarze wystawić sympatyczny pomnik np. Bolecha z Cierpięgów? Aleksander Karwowski