Skip to main content

Festiwal „Fyrtel”

„Tajwan”, to „Tajwan”…

 | 

I choćby przedstawiano kolejne pomysły na odczarowanie legendy tego miejsca, „tajwaniorze” trzymają się razem i są dumni ze swojego małego osiedla, które tak różni się od innych części miasta. W ramach festiwalu „Fyrtel” o „Tajwanie” rozmawiano w końcu szeroko i atrakcyjnie, a to dzięki wznowieniu wydruku książeczki autorstwa Mariana Kowalskiego pt. „Jest w Gnieźnie takie osiedle”.

Książeczkę tę w jednym egzemplarzu przygotował kilka lat temu wspomniany Marian Kowalski, który wraz z rodzicami, od 1945 roku zamieszkiwał lokal w jednym z budynków dawnych niemieckich koszar ulokowanych na południu Gniezna. Na 67 stronach wydawnictwa dzieli się on z czytelnikami swoimi wspomnieniami z dorastania i życia w barakach, którym potem nadano oficjalną nazwę osiedla Grunwaldzkiego. Jednak w mowie potocznej teren ten był i pozostaje „Tajwanem”. Skąd ta nazwa? Próbowali do tego ostatecznie dojść uczestnicy spotkania autorskiego, które miało miejsce w Starym Ratuszu 12 października, podczas premiery reprintu wydawnictwa. Mimo nabitej do ostatniego wolnego miejsca, dość obszernej sali spotkania (część uczestników stała nawet na korytarzu przed salą), etymologii gnieźnieńskiego „Tajwanu” jednoznacznie nie doszukano się. Jest tyle możliwości, że każda może być właściwa, i każda nawet, brzmi przekonująco. Jednak nie to było najważniejsze w trakcie samego spotkania. Nade wszystko, uruchomiło ono wspomnienia i określiło wspólnotę. Licznie przybyli tego dnia obecni i byli mieszkańcy „Tajwanu”, entuzjastycznie reagowali na powojenne zdjęcia tego fyrtla, wymienianie nazwisk sąsiadów, wspomnień szkoły i przedszkola, form spędzania wakacji i wolnego czasu. Świetnie spotkanie moderował i prowadził dziennikarz Rafał Wichniewicz, który zapraszał wszystkich gości do udziału w otwartej formule spotkania. Skrzętnie z tego korzystano, a przebieg samego wydarzenia tylko podkreślił i uwidocznił oczywisty fakt – mieszkańcy „Tajwanu” są dumni ze swojego osiedla, jako właściwie samowystarczalnego bytu na peryferiach miasta. Jako swoista zamknięta enklawa, wykształciła ona w sobie swój język, obyczaje i rytuały. Mimo, że osiedle, od jego powstania było marginalizowane przez wszystkie władze miejskie i do dziś nie przypomina miasta (nie ma np. nowoczesnej architektury ulic, parkingów etc.), to jednak w sercu „barakorzy” lub „tajwaniorzy” pozostaje miejscem najpiękniejszego życia i najcudowniejszych wspomnień. Życia spokojnego, swojskiego, pełnego międzyludzkiej życzliwości, wzajemnej pomocy, a kiedy trzeba – to i braterstwa krwi. Reprint „Jest w Gnieźnie takie osiedle” rozszedł się jak te ciepłe bułki, co tylko pokazało jeszcze raz, że Gniezno lokalnością swych fyrtli stoi i pielęgnowanie tych wartości, powinno być jednym z głównych zadań instytucji kultury do ocalenia, zanim zatrze je czas.

Tagi