Polska Mama w USA
O codzienności za oceanem

Życie na emigracji to nie tylko nowe adresy, język i realia, ale przede wszystkim nowe doświadczenia, wyzwania i historie, które warto opowiedzieć. Jedną z takich historii pisze każdego dnia Kasia Schmidt – Nwachukwu, z pochodzenia gnieźnianka, a od ponad dwudziestu lat mieszkanka Chicago. O swoim życiu za oceanem, o wychowywaniu dzieci i pielęgnowaniu polskich tradycji w amerykańskiej rzeczywistości opowiada na swoim vlogu „Polska Mama w USA”.
Skąd wzięło się marzenie o życiu w Stanach, jak przebiegała jej emigracyjna przygoda oraz co ją zmotywowało do dzielenia się swoją codziennością w Internecie. Z Kasią – „Polską Mamą w USA” rozmawia Kinga Strzelec.
Jak wyglądała Twoja droga z Gniezna do USA?
Zawsze chciałam wylecieć do Stanów Zjednoczonych. To było takie marzenie. W czasach, gdy byłam nastolatką, oglądało się „Beverly Hills 90210”, „Dynastię, czy „Modę na sukces”. Wtedy sobie myślałam, że fajnie by było zobaczyć, jak w rzeczywistości wygląda to życie za oceanem. Cel był taki, żeby wylecieć do USA na studia. Jednak realia szybko zweryfikowały to moje marzenie, ponieważ okazało się, że mnie nie było stać na jego realizację. Ale ja się tak szybko nie poddałam. Zaczęłam szukać programów, które pozwalają młodym ludziom wylecieć do Stanów. Znalazłam dwa takie programy. Pierwszy program to „Work and Travel” – program na cztery miesiące, w trakcie którego można było podróżować i pracować np. na wycieczkowcach, czy na basenie itp; drugi program to „Au Pair” – program na rok, w trakcie którego mieszka się z amerykańską rodziną i zajmuje się opieką nad dzieckiem bądź dziećmi. Wybrałam tę drugą opcję. Wszystko zadziałało na zasadzie prób i błędów. Po ukończeniu trzyletnich studiów w Wyższej Szkole Zarządzania i Bankowości w Poznaniu, zrezygnowałam z kontynuacji w formie studiów magisterskich i wyleciałam, rozpoczynając program „Au Pair” u rodziny z przedmieść Chicago.
Jak wyglądały Twoje pierwsze tygodnie w Stanach Zjednoczonych? Co było największym zaskoczeniem?
To oczywiście inna kultura i inne obyczaje. To też inne jedzenie, które na początku bardzo mi nie smakowało – na przykład słodka szynka. Sklepy polskie, z polskim jedzeniem były w Chicago, a nie na przedmieściach, więc pomimo że ten dostęp do polskiego jedzenia tam był, i tak nie mogłam zbyt często korzystać z tej możliwości z powodu odległości.
Na początku nieco zaskoczył mnie też taki pęd, to że Amerykanie ciągle tylko pracują, że te dzieci mają grafiki zapełnione zajęciami. W rodzinie, do której trafiłam na początku, opiekowałam się dwójką dzieci: trzyletnią dziewczynką i pięciomiesięczną dziewczynkę. I nawet ta pięciomiesięczna dziewczynka miała zaplanowane zajęcia: słuchanie bajek w bibliotece, gimnastyka, a nawet balet. Dwadzieścia trzy lata temu w Polsce nie było takich zajęć, one pojawiły się w naszym kraju może z piętnaście lat temu; Polacy z zajęć dodatkowych dla swoich dzieci do wyboru mieli tylko dodatkowe; nie było karate, nie było baletu itp. Teraz to się zmieniło, ale wcześniej tego nie było. Dlatego dla mnie było pewne doświadczenie, pokazujące że ten amerykański świat jest zupełnie inny.
Wylatywałaś do Stanów Zjednoczonych z taką myślą, że pojedziesz na rok, dwa i wrócisz?
Tak, wychodziłam z takiego założenia, że wrócę. Mi się tam na początku bardzo nie podobało. Skreślałam dni na kalendarzu i odliczałam czas do powrotu. Po pewnym czasie zaczęłam się jednak przekonywać. To następowało powoli. Po trzech, może czterech miesiącach zaczęła kiełkować taka myśl, że w USA jest inaczej, ale czy gorzej? I co miałabym robić dalej, po powrocie do Polski…?
I nadszedł ten moment, gdy zorientowałaś się, że zostaniesz w Stanach Zjednoczonych na dłużej. W którym momencie to nastąpiło? Czy wówczas, gdy poznałaś swojego obecnego męża?
Nie, nie. To wyglądało trochę inaczej. Ta rodzina, u której pierwotnie realizowałam program „Au Pair”, była bardzo „przepisowa” i oni nie chcieli mi pomóc w ten sposób, że po roku – po zakończeniu programu – mogłabym zostać, a oni by mnie sponsorowali na wizie studenckiej (w praktyce wyglądałoby to tak, że ja pilnowałabym im dzieci, a oni płaciliby mi za szkołę). I ta rodzina nie chciała skorzystać z tej możliwości, wolała po roku pożegnać jedną dziewczynę i zaprosić następną. Zaczęłam więc szukać rodziny, która by była zainteresowana takim rozwiązaniem. I udało się: znalazłam rodzinę goszczącą mnie po programie i dostałam wizę na kolejne dwa lata, by móc studiować. Zostałam i dopiero po dwóch latach, w trakcie studiów, poznałam mojego obecnego męża.
Skąd wziął się pomysł na vlog „Polska Mama w USA”?
Już dużo wcześniej myślałam o swoim kanale na Youtube, ale nie byłam do końca przekonana do tego pomysłu. Jeszcze przed wyjazdem, mieszkając w Polsce, nagrywałam swoje filmy – pamiętam, że na kasetach VHS – i to wszystko lądowało w domowym archiwum.
W Stanach Zjednoczonych pracowałam w banku, na pełen etat i w pewnym momencie – gdy nastała pandemia i wszyscy pracowaliśmy z domów – pomyślałam sobie, że przecież nie udaję nikogo innego, mówię jak jest i dlaczego tych moich nagrań nie udostępnić i pokazać innym. Zaczęłam więc nagrywać i wypuszczać kolejne filmy. Pierwsze filmy opublikowane zostały w maju 2020 roku. Skończyłam wtedy 40 lat i niektóre moje koleżanki stwierdziły, że nadszedł mój „kryzys wieku średniego”. Nigdy tego nie żałowałam. Bardzo szybko zebrałam 1 000 subskrybentów, kanał zaczął się rozwijać i obecnie obserwuje go 31 000 widzów. Jestem też na Instagramie – ponad 73 000 obserwujących i Tik-toku – ponad 115 000 widzów.
Czuję też, jakbym kogoś zainspirowała, ponieważ widzę, że po „Polskiej Mamie w USA” zaczęły pojawiać się inne vlogi jak np. „Polska nauczycielka w USA”, „Polska mama w Chicago” itd.
Które, poruszane przez Ciebie tematy cieszą się największym zainteresowaniem?
Polska – ludzie lubią oglądać jak przylatuję do Polski, co widzę – jakie są różnice, czy nowe rzeczy. Lubią też porównania „Polska vs. USA”. Zainteresowaniem cieszą się treści dotyczące życia dzieci za granicą, mówiących po polsku – moje dzieci (synowie w wieku 18 lat, 16 lat i 7 lat – dop. red.) mówią po polsku, a bardzo ciężko jest nauczyć dzieci, żyjące na obczyźnie, mówić po polsku, zwłaszcza w momencie gdy związek jest mieszany.
W jakiej kulturze wychowywane są Twoje dzieci? Starasz się utrzymywać polskie, rodzime tradycje?
Jesteśmy rodziną katolicką – mój mąż też, mimo że pochodzi z Nigerii, a połowa Nigeryjczyków jest muzułmańska. Mąż jest wyznania rzymskokatolickiego. Ślub braliśmy w 2007 roku, w kościele pw. św. Wawrzyńca w Gnieźnie. Staramy się regularnie uczestniczyć w mszach świętych, obchodzimy wszystkie święta. Gotuję po polsku, ale oczywiście moje dzieci lubią też amerykańską i nigeryjską kuchnię. Staramy się wdrażać te trzy kultury: polską, amerykańską i nigeryjską w nasze życie.
Często bywasz w Polsce, w Gnieźnie. Masz też stały kontakt ze swoją rodziną. Wiesz, co się w Polsce dzieje i jak wyglądają pewne kwestie społeczne. Skoro mówimy o „Polskiej mamie”, to zapytam: gdzie – Twoim zdaniem – łatwiej jest wychowywać dziecko?
W Polsce byłoby łatwiej z tego względu, że pomimo iż Polska się zmienia, to cały czas istnieje ten rodzinny „support system” – większość rodziców może liczyć na pomoc i wsparcie ze strony rodziny, może oddać dziecko pod opiekę mamy, babci, cioci. W Ameryce nie ma czegoś takiego. Nawet jak jest ta babcia, to ona emeryturę spędza na Florydzie i nie ma czegoś takiego, że opiekuje się wnukami – widzą się raz na jakiś czas. To sprawia pewną trudność. Moi starsi synowie pojawili się rok po roku, pracowałam wtedy na pełen etat, mój mąż też i musieliśmy bardzo skrupulatnie wszystko organizować, żeby móc zapewnić im opiekę: najpierw była kwestia przedszkola, później szkoły – kto chłopców odwiezie, kto odbierze i kto ewentualnie mógłby pomóc. Bo – jak wspomniałam – nie ma tam cioci, czy babci, która mogłaby wesprzeć w niektórych sytuacjach.
Ponad 20 lat mieszkasz w Ameryce. Czy pojawiały się takie momenty – i nie myślę tutaj o tych pierwszych miesiącach w USA, tylko o czasie późniejszym – że myślałaś o powrocie do Polski, już na stałe?
Pojawił się taki moment, gdy w Ameryce nadszedł kryzys ekonomiczny, w 2008 roku. Bardzo dużo osób w latach 2008 – 2010 powróciło do Polski, rozwiązało się wiele biznesów. My wówczas byliśmy jeszcze na początku naszej wspólnej drogi. Miałam taki pomysł na powrót, aczkolwiek mój mąż nie miał dobrych perspektyw na pobyt w Polsce: nie wiedzieliśmy co on mógłby tutaj robić, nie znając języka polskiego. Wtedy podjęliśmy decyzję, że jednak zostajemy w USA. Dzisiaj staramy się nie przewidywać, mimo czasami niepokojących informacji, które do nas docierają – o kolejnych kryzysach, o wojnach. Staramy się żyć spokojnie, na zasadzie: „co będzie, to będzie”.
Co życie w USA w Tobie zmieniło?
Wydaje mi się, że dużo. Od samego początku nauczyło mnie samodzielności, zaradności i odpowiedzialności – wyjechałam sama i wszystko było na mojej głowie, i musiałam dać radę. Jestem też bardziej otwarta na ludzi, jestem bardziej otwarta na postrzeganie świata. Myślę, że osoby, które mogą zobaczyć więcej – świata, kultury, ludzi – mają otwarte horyzonty, aniżeli ci, którzy cały czas spędzają w jednym kraju, a świat poznają jedynie z opowiadań. Te otwarte horyzonty mają też wpływ na odwagę, przede wszystkim w podejmowaniu życiowych decyzji; człowiek nie boi się zmian i zadaje sobie tylko jedno pytanie: „a dlaczego nie?”, otwiera się na świat i nie boi się ryzyka.
Zachęcamy wszystkich do odwiedzenia mediów społecznościowych Kasi – vlog „Polska mama w USA” można zobaczyć na YouTube, Facebooku, Instagramie i TikToku.