Przejdź do treści głównej

Rozmowa „Przemian”

„Mówiono mi, że to jest niemożliwe. A jednak się udało”. Kulisy porozumienia po strajku w Jeremiasie

 | 

42 dni trwał strajk części załogi gnieźnieńskiego zakładu firmy Jeremias, który okazał się być najdłuższym strajkiem III RP. Mówiono o nim w Sejmie, był przedmiotem niezliczonych konferencji prasowych, wypowiadali się o nim marszałkowie, ministrowie, komentowały centrale związkowe z całego kontynentu. Dopiero propozycja prezydenta Gniezna, by do mediacji włączyć stronę samorządową, dała szansę na kolejną, być może ostatnią już próbę dojścia do porozumienia. O kulisach gorących dni, które zakończyły się oczekiwanym rezultatem, z Tomaszem Dzionkiem, radnym i uczestnikiem mediacji rozmawia Aleksander Karwowski.

Zacznijmy od początku, czyli wróćmy do nadzwyczajnej sesji Rady Miasta Gniezna. Kiedy prezydent miasta zaproponował mediacje samorządu, zdaje się, nie miałeś żadnych oporów, by się tego zadania podjąć.

– Zostaliśmy zaangażowani jako władze miasta i samorządowe w ten spór, który jest stricte sporem prywatnym, ale skoro konflikt do nas trafił, razem z radną Nataszą Szalaty przygotowaliśmy projekt apelu, który został przyjęty przez Radę Miasta. Prezydent, na naprawdę burzliwej sesji, jakiej do tej pory nie pamiętam, zaproponował spotkanie mediacyjne. Pierwsze z nich, w którym udział wzięła trójka radnych z trzech klubów, tj. Paweł Kamiński, Natasza Szalaty i ja, było pierwszym w którym jedna i druga strona mogły ze sobą porozmawiać. Nie lubię bałaganu i cenię sobie porządek i merytoryczność dyskusji. Dlatego przy moim doświadczeniu prawniczym i udziale w wielu mediacjach wiem, że to najlepsze rozwiązanie sporu. Obie strony muszą poczuć obiektywizm mediatorów i na tym mi zależało. Oczywiście, emocje z obu stron konfliktu brały czasami górę, ale szybko wracaliśmy do kwestii merytorycznych. Dzięki temu przeszliśmy do konkretów. Już na pierwszym spotkaniu ustalono wiele elementów, które zbliżyły strony. Te najtrudniejsze zostawiliśmy na drugie spotkanie, które wyznaczyliśmy w krótkim czasie. Żaden sąd by tego tak szybko nie przeprowadził. W efekcie spotkaliśmy się w poniedziałek, a samo spotkanie miało czasami przedziwny bieg. Strony oddalały się i zbliżały, ale ostatecznie zakończyło się wszystko porozumieniem.

Na ulicach Bolesława Chrobrego i Rzeźnickiej, czyli pod Starym Ratuszem w którym rozmawialiście, trwał wiec strajkujących pracowników i wspierających ich osób. Były trąbki, bębny, przemówienia. Docierało to do was do sali i czuliście te emocje, że tyle osób oczekuje rezultatu waszych prac?

– Tak, czuliśmy te emocje. Usłyszeliśmy je nawet, kiedy przedstawiciele związku zawodowego zeszli na dół głosować z pracownikami nad opracowanymi ustaleniami i wtedy wybuchł entuzjazm. Już wiedzieliśmy z czym związkowcy wrócą do nas do góry.

Było dużo przerw w spotkaniu. Strona związkowa kilkukrotnie schodziła na dół relacjonować o postępach w negocjacjach.

– Prowadziłem to posiedzenie, dlatego wyznaczałem przerwy i ustalałem kto ma czas na dokonanie ustaleń, przemyśleń. Strona związkowa podkreślała, że poszczególne elementy ustaleń muszą uzgadniać z załogą, więc też tych przerw potrzebowali. W standardowej mediacji wygląda to podobnie. Rozmawia się z dwiema stronami, potem prosi jedną, by opuściła salę, a potem drugą. W tym wypadku jednak, sytuacja była bardziej dynamiczna, bo i oczekiwania były wysokie.

Wśród załogi mówiło się, że obie skonfliktowane strony nie zasiądą do rozmów w jednym pomieszczeniu. Jak było w istocie?

– Nie wyobrażałem sobie, by tak nie było. Wiemy, po co przyszliśmy, musimy się szanować i choć mają rozbieżne oczekiwania, to trzeba się z respektem dostosować do nich. I tak się stało. Nie było mowy, by rozdzielić się na dwa pomieszczenia. Spotkanie było w formule czterech na czterech, ustaliliśmy składy, zasady i obie strony się do tego dostosowały.

Na nadzwyczajnej sesji były okrzyki, emocje, ogromne nerwy. Jak było teraz?

– Na pierwszym spotkaniu były momenty emocjonujące, ale naprawdę – przypominałem ustalone zasady i obie strony od razu zmieniały ton dyskusji. Na drugim spotkaniu było już zupełnie merytorycznie i spokojnie. W sali kominkowej, w której się spotkaliśmy, prowadzone są komisje Rady Miasta i przewodniczący ma tam taki dzwoneczek do przywoływania dyskutujących do porządku. Tutaj nie musiałem go używać.

A ten moment, kiedy ostatecznie delegacja związkowa wróciła do sali z aprobatą ustaleń mediacyjnych i wiadomym było, że strajk się kończy? Ulga? Euforia? Co tam się działo?

– Strona związkowa była bardzo zadowolona i to było widać, szczególnie później, kiedy na ulicy fetowano podpisanie porozumienia. Ale dostrzegłem też, że strona pracodawcy też wyraźnie odetchnęła z ulgą. Porozumienie jest możliwe dzięki ustępstwom z obu stron. Nie ma wygranego i przegranego, choć każda ze stron ma prawo czuć się zwycięzcą, ale celem nadrzędnym jest porozumienie. Tutaj była wola, by takie porozumienie zawrzeć. Mówiono mi, że to jest niemożliwe. A jednak się udało. Choć jako radni miejscy mamy ograniczone kompetencje i naszą rolą nie jest rozstrzyganie sporów, to podjęliśmy się tego. Możemy być wszyscy dumni, że udało się nam pomóc obu stronom sporu i wspólnie zapisać to osiągnięte porozumienie w historii naszego miasta.

Tagi