Gniezno pamięta o swoich bohaterach
Czas nie musi zacierać pamięci. Wojciech Woźnicki, żołnierz Andersa i uczestnik bitwy pod Monte Cassino, pozostanie w przestrzeni miasta
Jego życie jak w soczewce skupia historię Polski i świata. Był świadkiem najstraszniejszych losów wojennych, które dziś czytywane są w podręcznikach. Bronił ojczyzny przed napaścią niemiecką, potem trafił do sowieckiej niewoli. Pomógł w odrodzeniu polskiej armii i za Andersem dotarł pod mury Monte Cassino wyzwalając klasztor i tym samym robiąc wyłom dla natarcia wojsk sojuszniczych. Nie został w Anglii, wrócił do rodziny i kochanego kraju, który przywitał bohatera katowaniem i szykanami. Mimo to zachował niezłomnego ducha i działał dalej dla lokalnej społeczności. Wojciech Woźnicki, Kawaler Krzyża Walecznych i Brązowego Krzyża Zasługi z Mieczami jest jednym z niewielu mieszkańców Gniezna walczących w legendarnej bitwie pod Monte Cassino. W dniu jego 120-tych urodzin odsłonięto pamiątkową tablicę na kamienicy w której spędził ostatnie lata życia.
Starszy ogniomistrz Wojciech Woźnicki mieszkał w kamienicy przy ulicy Lecha 2 od początku lat 70. XX wieku. Żołnierza tego spotkał trudny los II wojny światowej. Sam pochodził z Polskiej Wsi koło Kłecka, ale służbę wojskową rozpoczął w 17. Pułku Artylerii Lekkiej stacjonującej w koszarach przy ul. Wrzesińskiej w Gnieźnie. Stąd wyruszył w dalszą drogę zdobywając kolejne stopnie oficerskie, aż żołnierski los rzucił go ostatecznie do Wilna i 33. Wileńskiego Dywizjonu Artylerii Lekkiej. Tam też założył rodzinę. Po wybuchu wojny bronił Lwowa, najpierw przed Wehrmachtem, potem przed Armią Czerwoną. Ostatecznie dostał się do niewoli i jak wielu mu podobnych wywieziono godo „nieludzkiej ziemi” – dalekiej i trudnej do życia Syberii. Udało mu się przetrwać i wstąpić do nowo tworzonejArmii Polskiej pod dowództwem gen. Władysława Andersa. Po doszkoleniu ruszył przez Kirgistan, Iran do Iraku. W 1944 roku los skierował go drogą morską do Włoch. Tam walczył na wielu frontach z krwawą bitwą o klasztor Monte Cassino włącznie. W Italii walczył jeszcze w kolejnych miesiącach, by ostatecznie zakończyć wojnę ewakuacją przez Europę do Wielkiej Brytanii. Tam podjął trudną decyzję o powrocie do Polski i Gniezna, gdzie znalazła się także jego rodzina. Stał się od razu obiektem inwigilacji UB, przez którą był torturowany, poniżany i represjonowany. Mimo to pozostał w mieście i wytrwale, z godnością pracował i dbał o rodzinę. Woźniccy mieszkali na Dalkach, potem przy ul. Chrobrego 35, ale przenieśli się na ulicę Lecha 2. Wojciech Woźnicki zmarł 26 marca 1983 r. i został pochowany na cmentarzu przy ul. Witkowskiej.
By przywrócić pamięć o lokalnym bohaterze II wojny światowej, którego tułaczka wojenna nie oszczędzała, krok uczyniła miejska radna Angelika Ślachcińska. To do niej zwrócił się wnuk Wojciecha Woźnickiego prezentując skany dokumentacji dziadka świadczące o jego udziale we wszystkich historycznych wydarzeniach. – W tych sprawach nie jestem ekspertką, więc zwróciłam się do prezydenta miasta z prośbą o pomoc w zweryfikowaniu i uhonorowaniu postaci pana Wojciecha – mówi wnioskodawczyni. Sprawa ciągnęła się prawie trzy lata, ale 12 kwietnia nastąpił jej szczęśliwy finał. Pod domem nr 2 spotkała się rodzina żołnierza, m.in. córka, wnuki i prawnuki. W takich okolicznościach i w takim momencie wzruszeń nie brakowało. – Tata mało mówił o wojnie, ale kiedy tylko słyszał pieśń „Czerwone maki…” to się łzami jak dziecko zalewał. Bardzo to przeżywał – wspomina Halina Bartczak, córka Wojciecha Woźnickiego. – Kiedy najstarsza siedmioletnia córka go odprowadzała w 1939 roku, to spytała: „tatuś gdzie idziesz?”. „Na wojnę” – odpowiedział. Za nim wszedł do jednostki zdjęła swój medalik z szyi i nałożyła mu ze słowami: „tatuś, żebyś wrócił” – nie kryje łez pani Halina. Woźnicki trafił do sowieckiej niewoli i tam wyzwolił go Anders. Z nim przeszedł cały szlak bojowy i w 1944 roku z samym generałem brał udział w delegacji u papieża po zdobyciu Monte Cassino, co uwieczniono na filmie. Sam dom przy ulicy Lecha jest symboliczny dla całej rodziny. – Tutaj mieszkali babcia z dziadkiem, tutaj ja się urodziłem i mieszkałem do 2003 roku. Tutaj też zmarł dziadek w 1983 roku. Pamiętam go doskonale. Chodził ubrany jak andersowcy, z beretem przekrzywionym na bok, palił podobnie fajkę i nosił podobnego wąsika – wspomina z wyraźnym wzruszeniem wnuk pana Wojciecha, Marek Garjaciak. W jego pamięci dziadek pozostał jako lokalny społecznik, skromny człowiek i zapalony wędkarz.
Mimo bohaterskich czynów i ciekawych acz trudnych losów, po powrocie do kraju i miasta przywitał Wojciecha Woźnickiego Urząd Bezpieczeństwa. Nowe władze komunistyczne dla powracających z wojennej tułaczki żołnierzy Andersa nie miały litości. – Już na dworcu go bezpieka przesłuchiwała. Przez pół roku meldował się dwa razy w tygodniu na UB. Raz został tak dotkliwie pobity, że nie mógł chodzić. To były trudne czasy. Dzięki Bogu dożył 79 lat – dopowiada M. Garjaciak. Tablica nie mogłaby zawisnąć na rodzinnej kamienicy Woźnickich, gdyby nie przychylność właścicieli domu i pomocy Urzędu Miejskiego w Gnieźnie. – Pamięć historyczna buduje nasz patriotyzm, tożsamość narodową – cieszy się Michał Powałowski, zastępca prezydenta miasta. – Bohaterów z Monte Cassino szczególnie cenimy, bo przelali tam mnóstwo polskiej krwi. Pokazali hart ducha, bohaterstwo i udowodnili, że polskich żołnierz zawsze przełamywał te najzacieklejsze opory przeciwnika – dodaje. Po uroczystości rodzina Wojciecha Woźnickiego została zaproszona na poczęstunek do Urzędu Miejskiego, a od tego dnia, tablica pamiątkowa spod adresu Lecha 2, do każdego przechodnia świadczy o wielkiej historii, która ma swój udział także w mieszkańcach Gniezna.