Korespondencja „Przemian”
Kłodzko podnosi się po raz drugi
Do Kłodzka zabiera mnie mój kolega, dziennikarz Piotr Robakowski. Został on poproszony o przewiezienie tam darów od uczniów I Liceum Ogólnokształcącego im. Bolesława Chrobrego w Gnieźnie. Wraz ze społecznością szkoły chcą wesprzeć koleżanki i kolegów z placówki na południu Polski, która nosi imię tego samego patrona. Nie byli obojętni wobec doniesień o tym, co działo się w Kłodzku i okolicy, i jak ten stan wygląda teraz. Jedziemy pełni niepokoju, nie tylko wobec konfrontacji z tym, co zobaczymy na własne oczy, ale przede wszystkim wobec tego, co usłyszymy od ludzi. Rozmowy przeprowadzone na miejscu rozerwały nam serca, ale podniosły też w duchu wiarę. Spotkaliśmy twardych i silnych ludzi, którzy całymi sobą ratują to, czego nie zdołała zabrać im natura.
Jadąc do Kłodzka sami przyznajemy się przed sobą, że nie wiemy, czego się spodziewać. Tragedia silnej i ciężkiej wody, nawet nie płynącej, ale spadającej na miasta, miasteczka i wsie ziemi kłodzkiej, jest jakby nie możliwa do wyobrażenia. Piotr był we Wrocławiu w 1997 roku, ja oglądałem tę tragedię w telewizji jako nastolatek. Pierwszą oznakę tego, czego możemy się spodziewać, widzimy w miejscowości Szklary. To ok. 30 kilometrów przed Kłodzkiem. Minął nas wojskowy Star. To dopiero początek. W Ząbkowicach Śląskich pierwsze, jeszcze nisko ułożone worki z piaskiem. Chronią okolice przed Jadkową. Wąską ale długą rzeką. Teraz płynie już spokojnie i leniwie, ale momentami widać, że niski nurt musiał mieć momenty bardziej rwące. Brzegi, tego niby strumienia, mają poszarpane trawy i krzewy. W Bardzie mijają nas kolejne ciężarówki wojskowe, jadą zapewne w stronę Wrocławia. My przeciwnie do nich. Po kilkunastu minutach dojeżdżamy do Kłodzka. Wita nas z prawej strony monumentalna Twierdza Kłodzko, ale wzrok od niej przyciągają jednak mijające nas wywrotki. Jedna za drugą wyjeżdżają z miasta. Załadowane wysoko, ciągną za sobą tumany żółtawego pyłu, który osiada na jadących między nimi samochodach. Ten kurz jest już po chwili wszędzie. Z pochmurną aurą tego dnia, przywołuje sceny dalekich Polsce burz piaskowych. To niewiarygodne ile tego kurzu? piasku? pyłu? jest dookoła. Wdziera się on wszędzie. Jest w oczach, uszach, nosie, zgrzyta też między zębami. Centrum Kłodzka ukazuje się nam pochyloną latarnią uliczną, na której tabliczki teraz mylnie pokazują kierunki ulic. Zaczyna się przygnębiający widok. Gdzie nie spojrzeć, leżące hałdy – dosłownie – hałdy przedmiotów. Nie wiadomo, czy naniesione przez wodę, czy podniesione przez ludzi meblami z zalanych parterów domów. Pewnie jedno i drugie. Woda Nysy Kłodzkiej sięgała pierwszego piętra zwarcie stojących wzdłuż rzeki kamienic. Widać to wyraźnie po zawilgoceniu ścian. Sięga ono wysokich parapetów kondygnacji. Partery pięknych kamienic są puste. Dosłownie – albo bez okien, albo zamknięte. Gdzieniegdzie worki z piaskiem. Rzadko już jednak widziane. Mimo widocznych prób zamiatania ulic z tego nieznośnego pyłu, jest on wszędzie. Zamiatanie na mokro maszynami nie wiele daje. Ulice i tak wyglądają, jakby wypluł na nie tony popiołu gorący wulkan, a jednak naniosła go zimna woda. Stacja benzynowa, która pojawiała się w telewizyjnych relacjach, jako miejsce pierwszych szabrów – już właściwie nie istnieje. Pawilon zniknął, a wjazd pod dystrybutory zagrodzony blaszanym płotem. Pod wiaduktem kolejowym pracują wojskowe wywrotki i ładowarki. Wywożą czarny muł. Ruchem na skrzyżowaniu sterują żołnierze. W ogóle jest ich tu bardzo, bardzo dużo. Miasto wygląda jak kompletnie zmilitaryzowane. Niemal na każdej ulicy pojazdy wojskowe, spacerują parami lub grupami żołnierze. Mijamy salon meblowy „Kłodzka Róża”. Musiał być spory, bo przed nim piętrzą się stosy foteli, kanap i łóżek.
Symetria mokrych linii
Tuż po godzinie 10 dojeżdżamy do I Liceum Ogólnokształcącego im. Bolesława Chrobrego. Cudnej urody gmach, to byłe kolegium jezuickie z 1667 roku. W szkole trwają lekcje. Placówka wróciła do normalnego funkcjonowania w dniu 27 września. Witają nas serdecznie pracownicy szkoły. Przenosimy z samochodu do budynku kartony z pomocą od „Chrobrzaków” z Gniezna, które są składowane dalej w kantorku przy głównym wejściu. Pracownik szkoły pozwala zajrzeć do środka. Są tu stosy środków czystości, chemii gospodarczej, koce i poduszki. Umawiamy się z dyrektorem szkoły na rozmowę po zaczynającej się właśnie lekcji. Mamy wrócić za kilkadziesiąt minut. Ruszamy zatem wzdłuż płynącego u podnóża liceum Kanału Młynówka. Ten sztuczny ciek odchodzi do płynącej opodal Nysy Kłodzkiej. Tu pierwszy raz widok robi się poważny. Żółtawego pyłu jest tu strasznie dużo. Piętrzą się wyrzucone na hałdy przedmioty. Widać wyraźnie, że to dobytek z domu schowanego za nimi. Meble, ubrania, materace, sprzęt elektroniczny. Ktoś na ścianie dawnej szafy namalował adres domu, by w razie potrzeby udzielenia pomocy, służby mogły odszukać go zza góry śmieci, które przed kilkunastoma dniami były dobrem czyjejś rodziny. Obok włoska restauracja. Powiewa przed nią jednak polska flaga, ale widok pod nią smętny. Oblepione brudem lodówki, stoliki, skute już płytki i podłogi. Ze środka warczenie młotów udarowych. Młynówka tuż obok niemal sucha. Jej fosa to namuł, kamienie i gałęzie. Czy ta kałuża mogła aż tak wezbrać, by zniszczyć sąsiednią gastronomię? Patrzymy na drugą stronę kanału. Różnorodne kamienice, doklejone do siebie łączy jeden element – siwa plama linią oddziela się od wyższych kondygnacji. Tutaj dobitnie widać powagę tego, co spotkało Kłodzko przed dwoma tygodniami. Stając pod kamienicą wysoki człowiek sięga szczytu drzwi. A plama jest nad nim jeszcze dobre 4 metry! Poniżej bulwaru, Młynówka z wolna sączy się jeszcze ok. 4,5 metra. Woda zatem musiała podnieść się o ponad 8 metrów!
Młynówka pokazała siłę
Idziemy dalej i znów zaskoczenie. Młynówka musiała tutaj pokazać siłę, gdyż brzegi wysokiego kanału są zniszczone. Tu już blisko do Nysy Kłodzkiej. Woda musiała się między ciekami przelać. Zniszczone garaże, mnóstwo śmieci i przewróconych pewnie kilkadziesiąt drzew. Siła nurtu musiała być potworna. Potężne latarnie uliczne połamane jak zapałki. Sterczą z ich korpusów tylko kikuty lamp. W domu po drugiej stronie dziura w ścianie frontowej od strony rzeki. Wielka, że mogłaby zmieścić ciężarówkę. W starej części miasta mnóstwo otaśmowanych kamienic. Nad wejściami budzące grozę tabliczki: „Uwaga! Budynek grozi zawaleniem”. Na innych sprayem namalowane „Zakaz wejścia!”. Jeśliby te napisy zliczyć, to w ścisłym centrum miasta zawaleniu może ulec przynajmniej kilkanaście budynków. Bez wielu z nich, Kłodzko straci swój unikatowy charakter. Z mijanego wojskowego Stara zeskakuje do nas żołnierz. Opowiada o tym, co tutaj sam widział. Mimo wyraźnie pogodnego usposobienia, widać u niego zmęczenie. Jest tu od początku, kiedy tylko opadła woda. Nie wie, jak długo tu będzie. Z kolegami skoszarowani są w tutejszym 22. Karpackim Batalionie Piechoty Górskiej, a pochodzą z jednostki w Mińsku Mazowieckim. Takich jak on, są tu setki. W zabytkowej okolicy gotyckiego mostu na Młynówce, hałas i drżenie wywołane wiertarkami i młotami udarowymi. Skuwane są w lokalach ściany i rozbijane przemoczone podłogi. Zgniłe wyposażenie wyrzucane jest wprost na ulice. Nieznośny zapach wilgoci, stęchlizny, momentami wywołuje odruch wymiotny. Pracujący w budynkach robotnicy noszą maseczki, a przemykająca obok kolejnej wilgotnej hałdy śmieci starsza kobieta, pomaga sobie ze smrodem chusteczką dociśniętą do nosa. Żołnierze w szczelnych kombinezonach dezynfekują opryskami zawilgocone wnętrza. Widok ten przypomina filmy postapokaliptyczne. Jednak w wyższych od wody ulicach miasta, ruch jakby normalniejszy. Tylko uśmiechów brak. Część sklepów działa, ale widocznie, chęci do zakupów nie ma. Wracamy do szkoły. Zegar wskazuje 11.35.
Dyrektor Marcin Klimaszewski od razu uprzedza oczywiste pytanie. – Szkoła nie ucierpiała. Jesteśmy tak położeni, że woda była dość daleko od nas – uspokaja. Choć do Kanału Młynówki jest tu bardzo blisko, to Kłodzko piętrzy się zabudową jak włoskie stare miasteczka, lub mówiąc bardziej obrazowo – jak kilkupiętrowy tort. Ale nie znaczy to, że nie ucierpieli uczniowie. Aż 70 procent z nich pochodzi spoza miasta i powódź bezpośrednio, czy pośrednio, dotknęła naprawdę wielu z nich. Z traumą pomaga im radzić sobie całe grono pedagogiczne wraz z psychologami. Ta pomoc oferowana jest także do rodzin uczniów. Klimaszewski pamięta powódź z 1997 roku, choć miał on wtedy 16 lat i bezpośrednio woda nie zagrażała jego rodzinie. Jak jednak stara się wrócić pamięcią te 27 lat wstecz, to zdecydowanie zaprzecza, by teraz wody było więcej. – Po śladach widać, że wody było mniej, ale jej nurt i siła były większe – podkreśla dyrektor, który przytoczył miejską legendę o wilku. Otóż w pamiętnym 1997 roku woda podeszła pod płaskorzeźbę wilka, która zdobi kamienicę przy ul. Grottgera. Wyglądało to tak, jakby zwierzę swym jęzorem piło wodę z Nysy Kłodzkiej. Miało to być ziszczenie przepowiedni lokalnego jasnowidza, który miał ją opowiedzieć w 1976 roku. Według niego, „kiedy spotkają się trzy siódemki, wielki kataklizm nawiedzi Kłodzko, a wilk napije się wody z rzeki”. Faktycznie, 7.07.1997 woda umożliwiła wilkowi ugaszenie pragnienia. Co do samej legendy, istnieją różne jej wersje, a autorstwo przypisywane jest różnym osobom, ale dyrektor szkoły zapewnia, że wilk Nysy w tej powodzi nie posmakował. Odprowadzeni przez gospodarza do wyjścia, postanawiamy jechać dalej, gdzie sytuacja po przejściu wielkiej wody jest jeszcze bardziej ponura. Przez Bystrzycę Kłodzką kierujemy się do Lądka Zdroju. Nie wiemy jeszcze, jak katastrofalny widok nas czeka…