Wspomnienie…
Cztery lata temu żegnaliśmy naszego redakcyjnego przyjaciela
Wiadomość o śmierci Jarka Walerczaka, była dla nas ogromnym ciosem. Jego brak, odczuwamy do dzisiaj. W rocznicę śmierci „Jarasa” lub „Walerego”, jak zwykliśmy o nim mówić, przypominamy wspomnienie naszego kolegi, Olka Karwowskiego, które ukazało się w papierowym wydaniu „Przemian”, tuż po odejściu naszego przyjaciela.
„Cześć stary. Witam cię najserdeczniej”…
… wybrzmiewało z jego ust nakrytych charakterystycznym grubym wąsem, gdy w każdy wtorek o 9 rano wchodziłem do jego redakcyjnego biura. To był nasz kumplowski rytuał. Właśnie co wtorek przez wszystkie moje lata pracy w „Przemianach…” wydeptywałem ścieżkę do jego pokoju. Gdy uchylałem drzwi, prawie zawsze miał słuchawki na uszach z których odsłuchiwał jakieś zapisy z dyktafonu. Ale zawsze się rozpromieniał zrzucając je natychmiast na blat biurka. No i to odwieczne powitanie. Zaczynały się rozmowy pełne lekkości, bo Jarek swoim przewrotnym, przenikliwym i często ironicznym humorem, „kasował” samych mistrzów stylu – angielskiego Monty Pythona. To rozładowywało nierzadko gęstą atmosferę, wywoływało uśmiech gdy w duchu wcale miło nie było. Dawało „paliwa” na kolejne dni pracy, biegania, kolejnych konferencji prasowych. Tak jak piłkarskiemu obrońcy gra się lepiej ze świadomością, że za jego plecami jest świetny bramkarz i nawet gdy coś spieprzy, to ten uratuje mecz – tam samo czułem się ze świadomością, że w redakcji i pod telefonem jest Jarek. Pomoże. Że w załodze jest facet, który nigdy się nie wykręci, nie wymiga. Jego baza kontaktów przez lata budowana w telefonie budziła podziw. Kiedy opowiadałem mu o jakimś temacie, którym chciałbym się zająć na artykuł, ale brak mi danych czy nie mam dostępu do potrzebnych ludzi, rzucał z miejsca: „Poczekaj stary. Masz to!”. I chwytał telefon. Miał numery do każdego w tym powiecie i każdy z serdecznością odbierał od niego połączenie i w kilka sekund rozwiązywał wszelkie wątpliwości, dostarczał informacji. Imponowało mi to. Jarek miał dużo pasji. Posiadał bogate życie „pozaredakcyjne”. Dopytywał o nawet najbardziej nieistotne dla mnie rzeczy, byle wyczerpać temat i mieć pełną wiedzę. Tak. Lubił dużo wiedzieć. Nawet tak błahe z pozoru rzeczy jak zalecaną przeze mnie grubość żyłki do podkaszarki trawnikowej. Ileśmy przegadali minut o tej żyłce. Cały Jarek. Zawsze w pośpiechu, zawsze zagoniony z plikiem „Przemian” pod pachą. Zawsze miał coś do roboty, ktoś go odwiedzał w redakcji, sam gdzieś biegł. W tym pośpiechu redakcyjnego życia dzwonił by pogadać, dopytać o zdrowie, formę czy co słychać u mojej rodziny, albo gdzie kupić wygodne buty. W ostatnim tygodniu widzieliśmy się ponadprzeciętnie dużo. Dużo też gadaliśmy przez telefon. Śmialiśmy się, trochę ponarzekaliśmy, ale zawsze z pointą: „Damy radę. Robimy swoje”. We wtorek jak zawsze odbyłem u niego sympatyczną wizytę, w piątek z kolei mijaliśmy się dwukrotnie pod gmachem Starostwa Powiatowego. Poklepałem go po plecach z pozdrowieniami od wspólnego kumpla z którym akurat rozmawiałem przez telefon. Ucieszył się i poszedł do budynku. Kilkadziesiąt minut później wracałem i Jarek schodził do garażu urzędowego, do samochodu, ale nie zauważył mnie. Jest piątek, popołudnie, „już nie będę mu zawracał głowy” – pomyślałem. Jest weekend, a we wtorek znowu się nagadamy przy jego biurku. Już nie będzie nam to dane. „Cześć stary. Witam cię najserdeczniej”… już nie wybrzmi z jego ust pełnych uśmiechu. Nie odbierze telefonu gdy będę potrzebował rozmowy, zwykłego pogadania. Już nie przybijemy „covidowego” żółwika albo wcześniejszej klasycznej mocnej „piątki”. Pozostawił po sobie świadectwo w postaci świetnych materiałów prasowych, oraz pamięć ludzi których uwiódł serdecznością. Z ich serc pójdzie najcieplejsze jego wspomnienie. Jest jeszcze jego Rodzina, z której był tak autentycznie dumny. Opatulam ją teraz ciepłą myślą. Żegnaj Jaras!