Premiera w Teatrze Fredry
Nieznośny czas oczekiwania
Paweł Łysak zanurzył się w brawurowej sztuce autorstwa Samuela Becketta w czasie wyjątkowym. Świat targany konfliktami o podłożu religijnym, tożsamościowym, zaborczym; klimatyczne reperkusje ciągłego wzrostu gospodarczego zjadają tego wzrostu wytworzone dobra. Ktoś powie – wojny są zawsze. To prawda. Ale aktualna ilość przytłaczających człowieka informacji ze świata jest tak nieznośna, jak nieznośne jest czekanie przez Estragona i Vladimira na zapowiedzianego Godota, który ma ich zbawić. W niemocy zadbania o swój byt i zrobienia kroku na przód, obaj czekają na coś, co weźmie ich ziemski byt w opiekę. I tak mijają dni wiedzione nadzieją. „Czekając na Godota” w Teatrze Fredry jest realizacją, która zapadnie w pamięć widzom i która znowu trafiła w czas. Czas lęku, trwogi, nowego dekadentyzmu i powrotu do punkowego określenia, które znów jest na ustach młodych – „no future”.
Ascetyzm scenografii jest tak obszerny w swojej wymowie, że aż przeraża. Oto mamy uschnięte drzewo, właściwie badyl wetknięty w ludzkie wysypisko złożone z brudnych materacy i odpadów. Wokół tylko białe plansze, które stają się później ekranami, przedłużeniem sceny. Zamieniają się w krajobrazy. Raz jest to dzień, a później zmienia się w noc. Raz płonie ogniem, a raz puchnie zielenią drzew. W samym środku tułaczka dwóch ziemskich istot – Estragona i Vladimira. Włóczęgów czekających na przyjście jakiegoś niewyjaśnionego Godota. Bytu nadrealnego, potężnego, który ma przyjść, by wskazać im drogę, ulżyć cierpieniu i sprawić, by kamienie stały się lżejsze od powietrza. Obaj nie mogą zrobić ruchu, bo Godot ma do nich przyjść jutro. Nie mogą zatem odejść dalej. I ten, choć nie nadchodzi, tylko wysyła bezdusznego posłańca nowiny, że jeszcze nie dziś, jeszcze nie teraz, ale przyjdzie jutro – ciągle nie nadchodzi.
„Jeszcze dzień jeszcze dwa tak mijają lata
Ziemia wciąż się kręci dokoła
My płyniemy z falą na północ południe
Unoszeni wiarą że może już jutro
Ujście rzeki okaże się źródłem”*
Paweł Łysak, reżyser teatralny i dyrektor warszawskiego Teatru Powszechnego przyjechał do Gniezna z planem. Potrzebował tekstu, który wykorzysta atrybuty jego aktorskich przyjaciół, gnieźnieńskich aktorów Wojciecha Siedleckiego i Rolanda Nowaka. Zna ich od lat, zna doskonale ich możliwości. Obsadził ich w roli przyjaciół, włóczęgów na ludzkiej drodze – Estragona i Vladimira. W tej tułaczce, ciągłym dreptaniu wokół drzewa, które ma się stać miejscem spotkania z Godotem i ich odrodzenia, spotykają przerażających Pozzo i Luckiego (Marcin Jędrzejewski i Michał Karczewski). Lucky, ubezwłasnowolniony tragarz dobytku Pozzo tylko na moment odzyskuje podmiotowość. Krzyczy o wolności, która zostaje mu natychmiast odebrana. Wraca do roli sługusa swojego pana. Cztery postacie z tego samego gatunku, ale jednak nierówne. A jeśli to oni są tym wyczekiwanym Godotem? Ten okropny zlepek ludzkich przywar i ułomności? Może to oni mieli podejść do nich pod to drzewo?
„Jeszcze dzień jeszcze dwa ktoś tu do nas przyjdzie
Ktoś tu przyjdzie zbyt długo czekamy
A na razie róbmy co do nas należy
A na razie kark jeszcze nisko zginając
Starych bogów w progu witajmy”*
Realizacja „Czekając na Godota” w pomyśle Łysaka jest do szpiku przejmująca. Estragon i Vladimir są emanacją wiary. Wiary, że jest jakiś byt, który jest nad nimi, wszystko widzi i wszystkim steruje. Gdy zadecyduje, że już dość tych cierpień na ziemi – zejdzie i zbawi ludzkość. Estragona przestaną uwierać buty, a szczęście, które tylko mu się śni, zrealizuje się materialnie. To czekanie na zbawienie odbiera im decyzyjność. Drepcą w miejscu, kręcą się wokół i czekają. To czekanie jest nieznośne. Gdy już zdaje się, że robią krok do przodu i coś zrobią sami dla polepszenia swojego losu, zatrzymują się. Bo Godot nadejdzie jutro. To najbardziej dosadna rozmowa człowieka z samym sobą o kondycji ludzkiego losu i istoty religii. Czy jest na co czekać? Czy nadejdzie? Jeśli nadejdzie, to jakie to będzie? A jeśli nie nadejdzie, to czy zmarnowaliśmy czas czekając? Estragon i Vladimir mają wszystko na tym świecie co mieć mogą. Mają siebie. Jednak ten potencjał nie jest wykorzystany, bo czekają na coś, co jest większe od nich. Co ma ich w posiadaniu, choć przecież tak cierpią – głód, niemoc, ból, zwątpienie. Uschnięta, niby rajska jabłoń, staje się w ich myśli miejscem zbawienia. Czekając na Godota, fantazjują, by ulżyć swojemu losowi wieszając się. Cała czwórka aktorów zagrała wyśmienicie swoje role. Przejmująco zagrali dwoje przyjaciół Siedlecki i Nowak. Wykorzystali role perfekcyjnie. Łysak uruchomił w nich pokłady talentu, które z taką mocą objawiły się w tych rolach. Sympatyczna dwójka włóczęgów, obdartusów z niełatwym doświadczeniem, która zna się od 40 lat. Ich mocą jest przyjaźń, ale są zastanawiająco ubezwłasnowolnieni. Gdy zapala się w nich ogień do podjęcia działania nad poprawą własnego losu, słowa Vladimira, że nie mogą przecież pójść, bo czekają na Godota – niweczą wiarę. Wiarę w odmianę ich marnego losu.
„Czekając na Godota” to jedna z najbardziej kompletnych realizacji na deskach scenicznych gnieźnieńskiego Teatru Fredry w ostatnich latach. Jest tu zawarta cała intelektualna złożoność bytu człowieka w jego fechtowaniu się ze swoim losem. W zadawaniu sobie pytań – w chorobie, cierpieniu, na skutek wojny i przemocy, co jest tego powodem i co będzie tego efektem. Czy jesteśmy częścią większej układanki, czy jednak sens temu istnieniu musimy nadać sobie sami? Sztuka budzi refleksje i nie pozostaje obojętna dla widza. To wszystko, czego oczekujemy od sztuki teatralnej.
„Że może już jutro wszystko się odmieni ułoży jak w kartach
Więc będziemy czekać jutra jak zbawienia
Od samego rana aż do końca świata”*
*śródtytuły są cytatami z utworu „Jeszcze dzień” autorstwa Przemysława Gintrowskiego z tekstem Marka Tercza.