Wywiad „Przemian”
„Szpitale w dawnym Gnieźnie nie służyły do leczenia ludzi”
O pracy w archiwach, związkach swoich naukowych zainteresowań z Gnieznem i jego dziejami, oraz o dawnej historii gnieźnieńskich szpitali, z Anną Jabłońską, polską historyk, doktor habilitowaną nauk humanistycznych, profesorem Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach rozmawia Aleksander Karwowski.
Pochodzi pani z Opoczna, jest pani naukowcem w Kielcach, a bardzo często jest pani w Gnieźnie i opisuje kwestie historyczne związane z Gnieznem lub bazujące na dokumentach w Gnieźnie wytworzonych. Skąd zatem taki przedmiot zainteresowań?
– A uściślając, po Opocznie mieszkałam jeszcze w Łodzi. Skąd w tym wszystkim wzięło się Gniezno? Zawsze się śmieję, że dostałam od mojego promotora temat na doktorat, który dotyczył kapituły uniejowskiej i zorientowałam się, że podobnie jak w przypadku Gniezna pożar strawił tam miasto i dokumenty. Dla okresu, którym się zajmowałam, nic nie było, nie miałam bezpośrednich danych. Musiałam więc szukać materiałów jakby podchodząc do sprawy z zewnątrz. Czyli pomyślałem, gdzie tu ci kanonicy i prałaci mogli się pojawiać, albo kto mógł zostać tymi kanonikami. No i wyszło mi na to, że jednym z podstawowych zasobów tych materiałów i jednym z podstawowych miejsc, do których muszę przyjeżdżać, jest Gniezno, ponieważ kapituła uniejowska była dość ściśle związana z kapitułą gnieźnieńską poprzez ludzi chociażby, którzy mieli i tu, i tam stanowiska. Uniejów i Gniezno nie dzieliła też jakaś ogromna odległość. I tak zaczęłam przyjeżdżać do Gniezna. Właściwie obchodzę mały jubileusz, bo właśnie się zorientowałam, kiedy tutaj byłam pierwszy raz. Poprosiłam o sprawdzenie tego w archiwum. Zatem pierwszy raz zostałam odnotowana, że coś wypożyczam, we wrześniu 1998 roku. Znalazłam pracę w Kielcach, ale tematyki nie zmieniłam tyle tylko, że przeniosłam zainteresowanie ze średniowiecza na czasy nowożytne, a do czasów nowożytnych zmieniłam troszeczkę optykę i zamiast kapitułą zaczęłam się zajmować funkcjami społecznymi parafii, czyli szkołami, szpitalami, bractwami, historią Kościoła, ale bardziej z punktu widzenia historii społecznej. W Gnieźnie jest masa materiału i na podstawie archidiakonatu gnieźnieńskiego mogę robić to co mnie interesuje. W sposób bezpośredni lub pośredni wykorzystałam materiały dotyczące Gniezna i okolic w około dwudziestu pracach. Wychodzi na to, że ja w tej chwili to do Gniezna wracam. Jakby wrastam w to miasto. Lubię tu przyjeżdżać, po prostu lubię tu być.
Wracając do pani zainteresowań naukowych, archiwa wydają się miejscami elitarnymi, bo nie każdy tam zagląda i nie każdy ma szansę do nich zajrzeć. Jak wyglądają te gnieźnieńskie archiwa, czy to są takie księgozbiory w kurzu jak nam się może wydawać?
– Muszę zacząć od jednej rzeczy. Zajmuję się historią Kościoła, czyli patrzę na Gniezno i ten archidiakonat przez pryzmat zagadnień związanych z Kościołem, nad którymi właśnie pracuję, czyli nie skupiam się nad Gnieznem bo to jest Gniezno, tylko skupiam się na przykład na szpitalach – teraz akurat na bożogrobcach. W związku z tym ja pracuję na materiałach, które dotyczą instytucji Kościoła i wytworzone zostały przez instytucje kościelne, zatem pracuję na czymś, co znajduje się w Archiwum Archidiecezjalnym w Gnieźnie. W Archiwum Państwowym natomiast nie ma dla mnie właściwie nic, ponieważ ja się zajmuję okresem przedrozbiorowym. A jak to Archiwum Archidiecezjalne wygląda? Jest niewielkie, ulokowane w dawnych kanoniach, w związku z czym jest tam dość chłodno. Wchodząc do środka wszystkie rzeczy zostawić należy na zewnątrz w szafce, można mieć ze sobą komputer lub też kartkę papieru i nie długopis, tylko ołówek (w przypadku pracy z rękopisami). Część dokumentów jest już zeskanowana i czyta się je na ekranie komputera, natomiast ja pracuję przede wszystkim na oryginałach rękopiśmiennych. One wyglądają bardzo różnie. Na przykład taka księga wizytacyjna, która była zazwyczaj dość obszerna, czy księga konsystorza (czyli sądu), albo księga posiedzeń kapituły – są one takiej wielkości, że aby je zobaczyć, muszę stanąć i dopiero od góry patrzę w ich treść, bo siedząc taka księga sięga mi brody. Są też i źródła pod postacią niewielkiej kartki papieru.
Jednym z mniej znanych wśród gnieźnian, aczkolwiek bardzo interesujących zagadnień, są dawne gnieźnieńskie szpitale. Na planach Gniezna było ich kilka, ale wiedza o nich samych gnieźnian jest bardzo słaba. Wiem, że pani tym zagadnieniem się zajmowała.
– Tak, szpitalami zajmowałam się w okresie swojej habilitacji. Praca ta ma tytuł „Funkcje społeczne parafii archidiakonatu gnieźnieńskiego w XVII wieku”. Parafia mniej mnie interesowała z takiego tradycyjnego punktu widzenia, ale bardziej to, w jaki ona sposób funkcjonowała w społeczeństwie. Wymienię tu trzy instytucje: szkoły, szpitale i bractwa. Złapałam wtedy bakcyla jeśli chodzi o szpitalnictwo, które mnie zafascynowało. To jest ciekawe mentalnie zjawisko. Kiedy zaczęłam szukać tych szpitali św. Anny, św. Ducha, św. Marty, Łazarza, św. Jana, św. Mikołaja, to zorientowałam się, że coś mi nie pasuje z tym św. Janem. Że on w pewnym czasie jest, a potem znika. Wiadomym było, że wystąpił tutaj konflikt z kapitułą, ale nie znalazłam wówczas w dokumentach żadnych jasnych przesłanek na ten temat. Musiałam to jednak odłożyć ad acta, ale później natknęłam się w archiwum na teczkę o nazwie „Szpital św. Jana”, z tym, że była ona z XIX wieku. Zaczęłam zatem szukać od końca. Sytuacja była skomplikowana, długowieczna, a bezpośrednich danych zbyt dużo nie ma. Zaczęłam grzebać jakby „dookoła”, i z rzeczy, które pozostawiła po sobie kapituła, rekonstruować to, co mogło być w środku. Ten szpital bożogrobców był dla mnie niejasny do zdefiniowana, dlaczego więc tego nie zrobić? Efekt tych prac będzie do ocenienia w książce na ten temat, która ukaże się w roku przyszłym. Natomiast same szpitale były, jak już wspomniałam, określonym zjawiskiem mentalnym. Łączyły się z nimi takie określenia jak jałmużna, charytatywność, miłosierdzie i myślenie, że jak dam ubogiemu, który ma twarz Chrystusa, to on za to będzie się za mnie modlił. Szpitale oczywiście miały różne etapy i formy, ale początkowo to było miejsce dla potrzebujących wsparcia. Często wiązało się z pielgrzymkami, więc powstawały przy uczęszczanych traktach. Początkowo w Polsce funkcjonowały przy klasztorach jako miejsce dla wymagających pomocy. Po drugie, wiążą się z powstawaniem miast, kiedy też prepozytura pojawiła się w Gnieźnie. Szpital był także wyrazem aktywności i poziomu cywilizacyjnego miasta. Im ich więcej, tym poziom danego ośrodka był wyższy. Po Trydencie Kościół nakazał wprowadzać w życie zasadę miłosierdzia chrześcijańskiego. Więc zamiast prepozytur, które do tej pory były jednostkami niezależnymi, także finansowo i w prowadzeniu kultu religijnego, przy parafiach powstawały domy i izdebki. I powiedzmy sobie to jasno, szpitale w tamtym pojęciu nie służyły do leczenia ludzi. W niektórych zakonach owszem, miało to miejsce. Ogólnie w warunkach wielkopolskich taki normalny szpital oznaczał kilka osób, gdzie szczytem komfortu było oddzielenie kobiet od mężczyzn na dwa pomieszczenia, a poziom życia bywał tu różny. Niektóre szpitale miały centralne pomieszczenie zwane jako hypocaustum, choć w starożytności znaczyło to coś innego, a tutaj oznaczało po prostu ogrzewane pomieszczenie, wokół którego były jeszcze kolejne izby, np. dla izolacji chorego. Generalnie były to przytułki, w których schronienie znalazłyby osoby szukające pomocy, np. osoby starsze, chore, niepełnosprawne, sieroty , ale nie osoby unikające pracy. W gnieźnieńskim szpitalu św. Marty np. gdy ktoś był chory, przeznaczano dla niej więcej środków na pożywienie, natomiast sprowadzenie lekarza było wydatkiem chyba nazbyt ekstrawaganckim, choć oczywiście niewykluczonym. Zapewniano jedynie schronienie, wyżywienie i opiekę duchową.
Nad czym teraz pani pracuje?
– Nad bożogrobcami św. Jana w Gnieźnie. Rozgryzam ich tajemnice korzystając ze źródeł od XVI wieku do rozbiorów, ale sięgam też do średniowiecza i wieku XIX.